Zaraz po wykończeniu odżywki z Alterry zabrałam się szukanie nowej, która mogłaby równie dobrze wpłynąć na moje włosy. Niesiona instynktem oraz kilkoma ocenami na blogach, skusiłam się na odżywkę Garniera o przepięknym zapachu, która szybko podbiła moje serce. Ma jednak swoje minusy, więc nie jest ideałem.
Opakowanie: ładne, poręczne, ale niepraktyczne. Mam problemy z wyciśnięciem końcówki odżywki. Lepszym rozwiązaniem byłoby pudełeczko.
Skład: wydaje mi się całkiem dobry, oczywiście zawiera obiecane olejki z awokado czy olejek palmowy, ale odżywka nie jest pozbawiona alkoholu. Moim włosom akurat to nie przeszkadza, jednak wiem, że niektóre skalpy źle reagują na alkoholowe odżywki.
Konsystencja: mogłaby był trochę bardziej gęsta, bo nakładam sporo produktu i nie starcza mi go na tak długo jakbym chciała. Ma za to przyjemny, żółty kolorek.
Zapach: jeden z największych atutów! Przepiękny i słodki, sądzę, że to przez olejek z awokado i masło Karite. Moja koleżanka wyczuwa tu nawet kokosową nutę.
Działanie: Cud, miód i orzeszki. Przy prawidłowym użyciu i dokładnym spłukaniu działa na moje włosy jak balsam. Nie obciąża, podkreśla loki i sprawia, że włosy są niebywale miękkie. Kiedy podczas mycia szamponem robią mi się kołtuny lub włosy się plączą, wystarczy niewielka ilość odżywki, by temu zaradzić. Czasem wystarczy użyć odżywki i przeczesać włosy palcami po kąpieli, by dobrze się układały.
Ocena: Kocham tą odżywkę, naprawdę. Robi cudo z moimi włosami! Jeśli nie wypłuczę jej jednak wystarczająco dokładnie, moja fryzura będzie paskudnie przyklapnięta. No i mogłaby być bardziej wydajna, bo zdecydowanie zbyt szybko ją zużywam.