niedziela, 22 grudnia 2013

Cienie Pierre Rene

Niestety mam opadającą powiekę i nie mogę poszaleć z cieniami. Strasznie mnie to irytuje, bo uważam, że dobry cień potrafi nadać spojrzenia blasku. Na szczęście stosuję kilka trików, które sprawiają, że mój makijaż jest widoczny, a do tego potrzeba oczywiście dobrych kosmetyków. Cienie Pierre Rene odkryłam, gdy szukałam czegoś, co delikatnie rozjaśniłoby łuk pod brwią i przy tym nie było ani perłowe, ani z błyszczącymi drobinkami (wbrew pozorom było to trudne!). I tak poznałam całkiem fajną markę, choć produkty mają swoje minusy. 
Mam trzy odcienie: 
- 147 Pastel Nude
- 76 Brule
- 112 Pastel Fuchsia
Lubię je za kolory. Cienie są niesamowicie napigmentowane i miękkie przez co łatwo się aplikują. Trzymają się długo na powiece, nie migrują na inne części twarzy i nawet po kilkunastu godzinach wyglądają niemal identycznie jak w chwili nałożenia.
Najczęściej używam beżowego cienia, bo jest uniwersalny i zdarza mi się nim wspomagać mój korektor. O dziwo, w tej roli dobrze się sprawdza. Cienia fioletowego używam jedynie okazjonalnie i muszę mocno uważać, żeby nie uzyskać efektu podbitego oka. To chyba kwestia koloru albo pigmentacji. Perłowy brąz chyba trafi do mojej mamy, bo po zmianie koloru włosów w ogóle mi nie pasuje. Ale metaliczny połysk ma na 5+.  Opakowania też są fajne, bo prostokątne pudełeczka zajmują mniej miejsca niż okrągłe. 
ALE:
Przy pierwszym otwarciu myślałam, że połamię sobie paznokcie! Za diabła nie mogłam tego otworzyć. 
Pylą się niesamowicie. Kiedy dotyka się pędzelkiem powieki powstaje mała chmurka cienia, która się zwyczajnie marnuje. Dlatego nie wydaje mi się, żeby te cienie były super-wydajne. 


2 komentarze:

  1. Życzę Ci wszystkiego co najlepsze w te święta! Powodzenia w blogowaniu, oraz systematyczności, bo wiem po sobie, że z tym zawsze jest problem :*
    Pozdrawiam i zapraszam do mnie Malwina :*
    Śliczne cienie !

    OdpowiedzUsuń